Bartek Debski homepage:
Pekin 2014

Konferencja LAMOST-Kepler, Pekin 2014
Dzień pierwszy



Lot przebiegł wyśmienicie.

Bardzo miła obsługa, cały czas jakieś piciu (za darmo) lub ciepły posiłek (jeden za darmo), czy też przekąski (nie za darmo). Doleciałem do Pekinu o 6:50 (w Polsce 0:50), więc 20 minut po czasie. Kołowanie zajęło kolejne 20 minut. Potem przejście przez bramki (w końcu przecież granica; to nie Schengen), które zajęło mi ponad pół godziny. Następnie juz szło całkiem szybko. Lotnisko mają tak duże, że posiada ono własną kolejkę (normalny szynobus zaiwania pomiędzy terminalami). Do taksówki wsiadłem około 8:20, by utknąć w korku na autostradzie jeszcze przed przekroczeniem szóstej obwodnicy Pekinu. Na autostradzie czuć Azję. Nic to, że są cztery pasy w każdym kierunku. No dobra, trzy pasy + szerokie pobocze. No ale szerokie pobocze, docelowo chyba dla uprzywilejowanych, służyło jako czwarty pas. Przynajmniej tak sugerowały pasy wymalowane na jezdni, ale samochody zdołały ustawić się w pięć, bynajmniej nie prostych, linii. I każda z każą się wymieniały samochodami, busikami i autokarami. Byliśmy raz w kolejce na pasie drugim, ale po chwili się okazywało, że to jednak jest pas trzeci, więc należało wrócić na pas drugi, by znów się zorientować, że jest się na pasie pierwszym. Autostradowy balet przebiegał tak płynnie, że gdyby nie klaksony wokoło, to człowiek by pomyślał że takie są tu przepisy ruchu: na tunelowanie. Tak, proszę państwa, na autostradzie z lotniska do Pekinu w godzinach szczytu obowiązują prawa fizyki kwantowej.

Po nieco ponad godzinie dojechałem do Jingshi Hotel, gdzie dokonałem wstępnej ablucji oraz skontaktowałem się z prof. Janningiem Fu, który zjawił się pod hotelem punkt 10:00. Zostałem zapakowany do jego samochodu, po czym udaliśmy się do Xiedao Hotel. Niestety, przez duże opóźnienie nie mogłem odwiedzić ichniego obserwatorium: wycieczka trwała już od dwóch godzin. W hotelu się zarejestrowałem oraz zakwaterowałem. Dowiedziałem się, że moje wystąpienie jest we czwartek i że ma mieć pół godziny. Jestem przygotowany na 10 minut, ale OK, damy radę. Po szybkim prysznicu poszedłem na pierwszy ciepły posiłek w Azji. W hotelowej restauracji spotkałem się z Jianningiem oraz Yongheng Zhao... lub Zhongli Zhang (nazwisko wystrzeliło tylko raz i nie mam pojęcia, kiedy się kończyło przedstawianie, zaczynało imię i zaczynało nazwisko). Tak, introduction, jak i większa część rozmów przy stole była po chińsku. Ja tylko od czasu do czasu dowiadywałem sie w ojczystym angielskim, co się dzieje i że to co leży w misce przede mną nie rzuci się na mnie i że to się je.

Kuchnia jest inna. Tak, to chyba najlepsze określenie. Z jednej strony o łagodnych smakach, jak na Słowacji, a z drugiej strony na jednym talerzu mieszają się wszystkie możliwe smaki, aromaty i tekstura. Do picia w standardzie herbata zielona jaśminowa. Prawidłowo.

Po krótkiej drzemce spotkaliśmy się wszyscy na kolacji, gdzie poznałem SOC. Pogadaliśmy o tym, że w budynku obok trwa właśnie Beer Festival i że wypadałoby się na niego jakoś wbić.

Jak już wróciłem do pokoju, okazało się, że nie mam sieci na kablu. WiFi w tej części hotelu nie ma. Technicy przyszli po 20 minutach, wymienili kabelek i ja radośnie zasiadłem celem sprawdzenia maila. I nic. Google w pełni blokowane. Twitter też. I facebook też. Jeszcze nie sprawdzałem Skype'a. Za to działa VKontakte! Póki co, będę tam zamieszczał zdjęcia. Chyba można ustawić galerię, żeby niezalogowani tez ją widzieli.

Czasami zdarzają się też takie prześwity i gmail się ładuje. Ale tuż potem nie można wysłać wiadomości.

Tak oto skrobnąłem długi e-mail i teraz będę go própował wysłać milion razy :P Może trafię na okno działającego internetu.

Tutaj jest teraz 22:00 (znaczy jak pisze tego maila - nie wiem, która będzie, jak go wyślę), dlatego będę się powoli zbierał do spania. Podróż jednak była nieco męcząca. Przy okazji: co to jest Jetla zZzZzZzZzZz...