Bartek Debski homepage:
Pekin 2014

Konferencja LAMOST-Kepler, Pekin 2014
Dzień drugi



Dziś nauczyłem się jeść pałeczkami.

Nie żebym tego bardzo pożądał, ale tu nie ma sztućców. Śniadanie składające się z jakichś wodorostów (a może to był tylko przezroczysty, zielony makaron?), kawałeczków mięsa, tysiąca rodzajów warzyw oraz wielu wariacji pierogów (wszystkie z tym samym nadzieniem) zmusiły mnie do pochwycenia dwóch pałeczek w dłoń i... szamania jak tylko się dało. W sumie głód zwiększył moje umiejętności manualne, dlatego operowałem niczym Kung-Fu Panda. Aczkolwiek ostrzegłem siedzących obok, że znajdują się w mojej "splash zone".

Tuż po śniadaniu udaliśmy się wspólnie we trójkę na "coffee quest". Ustaliliśmy, że będzie to pierwsza rzecz po śniadaniu. Po kolacji udajemy się na "beer quest" ze względu na odbywający się w budynku obok Festiwal Piwa (swoją drogą Chińczycy biegający w tyrolskich wdziankach a'la Oktoberfest są zjawiskowi). Po zlokalizowaniu restauracji zamówiliśmy machaniem rękami trzy czarne kawy. Najwyraźniej machaliśmy krzywo, bo dostaliśmy kawy z mlekiem. No i co najważniejsze, nazywanie tego "kawą" jest nieuczciwe. To była najgorsza kawa w moim astronomicznie ciekawym życiu. Kosztowała ponad 2 Euro. Dobrze, że przywiozłem ze sobą Tchibo.

Po śniadaniu i chińskiej kawie poszedłem doprowadzić do końca rejestrację konferencyjną (czyli dać piniondź) oraz wnieść opłatę za planowaną wycieczkę na Wielki Mur. Kwoty były podane w Euro, na co byłem przygotowany. Ponieważ jednak miałem mało przygód (była dopiero 8:50 rano), zażądano ode mnie Yuanów. Podziękowałem sobie, że na lotnisku wymieniłem więcej Euro na Yuany. W pokoju miałem kopertę z gotówką. Jak już wróciłem z wyprawy po kopertę, czekał na mnie komitet sześciu Chińczyków gotowych wystawić mi kwit za opłaty. Jakże się zdziwili, gdy wyjąłem gotówkę! Okazało się, że cała ta armia była po to, by zrobić opłaty drogą elektroniczną. Tyle osób do obsługi terminala płatniczego. No i OK, gotówka przekazana, teraz chcę kwitki. I tak sobie chciałem przez godzinę. Straszna afera z wystawieniem zaświadczenia. Tym razem zajęły się tym tylko cztery osoby. Po kilkukrotnym poprawianiu literówek udało się dostać zaświadczenie o moim pobycie na konferencji. Uff. Miałem jeszcze kwadrans na powrót do pokoju i przygotowanie się do workshopu. Zdecydowałem się użyć dypensera do wody, który ma opcję lania wrzątku, żeby zalać sobie moje Tchibo wzięte z Polski. Woda się zagrzała, kawę zalałem, ale się okazało, że podgrzewarka nie grzeje bardziej niż 60-70 stopni. "Kawa" wyszła ohydna. Ale i tak biła na głowę to, co dostaliśmy w restauracji.

Workshop rozpoczął się o czasie, o 10:00 rano. Standardowe otwarcie, krótkie prezentacje, a następnie gruppenfoto. Wszyscy byliśmy skuszeni rychłym "coffee break". Na przerwie kawowej było wszystko. Prócz kawy. OK, była Nescafe 2w1. Rozpuszczalna z mlekiem, cukrem. Łyknąłem, płaknąłem. Idę po moje zalewane ciepłą wodą Tchibo.