Konferencja Ułan Bator - dzień ósmy
Eskapady do Azji dzień dwudziesty pierwszy
Zbyt długi koniec
Ten wpis powstaje już w Polsce, bowiem ostatni dzień był bardzo trudny. Rozpoczęło się bardzo przyjemnie. Wylot miałem późnym wieczorem, dlatego mogłem sobie pozwolić na ostatnie zwiedzanie stolicy Mongolii. Obszedłem wszystkie pomniki w ścisłym centrum, pooglądałem od środka budynek parlamentu oraz zwiedziłem muzeum, które mieści się w jego podziemiach. Po drodze rozglądałem się, gdzie by tu można dostać pojedyncze Tugriki. Miałem już prawie każdy nominał, ale brakowało mi jedynek i piątek. Dwójek też szukałem, ale jak się ukazało, nie drukują. W którymś punkcie przypominającym kantor miła pani dała mi trochę jedynek, piątek i dziesiątek. Tak, dała! Oni je tak rzadko używają, że te nominały są traktowane jako ciekawostka i leżą nieużywane w plikach z banku. Quest wykonany. Mam wszystkie nominały :). Ponieważ było jeszcze dość czasu, ponownie poszedłem do departmentstoru. Tam kupiłem jakieś drobnostki i zaraz potem zacząłem kierować się do hotelu. Wszystko byłoby pięknie, ale cały czas wierciło mnie coś w środku. Musiałem się pożądnie struć. Czy to było jeszcze z fastfoodowego buca, czy coś z wczoraj, nie wiem. Wiem tylko tyle, że już podczas łażenia po mieście było nieciekawie.
W hotelu zamówiłem taksówkę, pożegnałem się ze znajomymi i czekałem na transport przeszukując dokumenty, czy aby na pewno niczego nie zapomniałem. W pełni gotowości mogłem już udać się na lotnisko im. Czyngis-Hana. Na samym lotnisku wiele się nie działo. Spotkałem trochę osób z konferencji, pogadaliśmy. Przy odprawie okazało się że mam za ciężką walizkę. Przepakowałem się, obciążyłem torbę z laptopem maksymalnie i... waliza przeszła :). Można było lecieć.
Lot do Pekinu był tragiczny. Nie ma o czym opowiadać. Strucie narastało, żołądek żył własnym życiem. Przedłużona odprawa na lotnisku w Pekinie też była gehenną. Miałem wykupiony nocleg w jednym z przylotniskowych hoteli, całe szczęście. Niestety, taksówkarz nie wiedział gdzie się hotel znajduje. Jeździliśmy dobre 40 minut, aż w końcu zawiózł mnie pod jakieś magazyny i kazał wyjść. Dziwnie to wyglądało, ale byłem już tak zmęczony, że zawierzyłem że to tu. I to było tu. Po prostu hotel był między magazynami, a wejście do niego było przez wielką, magazynową bramę. W samym hotelu "przyjęły" mnie zza lady dwie dziewczynki, które były bardzo niezadowolone że im przerwałem granie w gry w na komórkach. Nie wiedziały co zrobić z moim paszportem, rzucały nim po ladzie, nie miały pojęcia co to za dziwna waluta "ełro", którą daję jako zastaw. Yuanów nie chciały. Tylko dolary. A ja miałem $15 przy sobie. 10x mniej niż soby życzyły. No bajzel na kółkach. Ostatecznie jednak holetowy boy coś tam im powiedział, one podpisały jeden papierek, on wział moje bagaże i zaprowadzono mnie do pokoju. Pokój był obrzydliwy. W jego kącie wydzielono szklaną szybą część na umywalnię z obleśnym prysznicem. Z kranu leciała brązowa woda, a za oknem co 10 minut przelatywał samolot. Hotel był dokładnie na trasie lądowania i startów i znajdował się kilkaset metrów od lotniska. Huk był niemiłosierny. Ponieważ byłem wyczerpany, a zegarek pokazywał już prawie 1:00 w nocy, nie skorzystałem z dobroci hotelowych i położyłem się spać zdejmując jedynie buty. Łóżko. Byłem w niebie. W brudnym, śmierdzącym, głośnym, ale jednak niebie.
Pobudka o 5:30.